czwartek, 8 sierpnia 2013

Co by było, gdyby...

Jacek Karpiński

Znalazłem pewny artykuł, który bardzo mnie zaintrygował. W tym poście odbiegnę trochę od tematu wielkich fortun, ale pośrednio ich dotyczy. 
Niezwykła historia. Co by było, gdyby...


Już od samego początku historia Jacka Karpińskiego była niezwykła.
Miał urodzić się na Mount Blanc w niewielkiej chatce. Ostatecznie przyszedł na świat 9 kwietnia 1927 roku w Turynie. Na jego wczesną dorosłość przypadły lata drugiej wojny światowej, a nasz bohater włączył się w działalność konspiracyjną w Szarych Szeregach. Do jego zadań należało zrywanie flag, tłuczenie szyb w niemieckich sklepach, rzucanie petard pod posterunki i inne rzeczy typowe dla małej dywersji. Podczas walk z Niemcami został raniony w kręgosłup, co spowodowało, ze musiał się poruszać o dwóch laskach.

Po przebytej rehabilitacji podjął studia na Politechnice Łódzkiej, by przejść na Warszawską, gdzie zakończył naukę w 1951 roku. Po zdobyciu wykształcenia zgłosił się do pracy do Centralnego Laboratorium Polskiego Radia, lecz kadrowa nie przyjęła go mówiąc: „Co tu robi ten dywersant! To sabotaż! Wróg ludu się tu zakradł, won mi stąd”. W następnym zakładzie nie było lepiej. Spowodowane było to ujawnieniem się Karpińskiego – podał, że był „instruktorem wielkiej dywersji”.

W końcu udało mu się dostać pracę w Polskiej Akademii Nauk w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki. Pracownia ta dostała zlecenie by stworzyć urządzenie do prognozowania pogody. Udało się wykonać maszynę, która poprawiła przewidywanie warunków atmosferycznych o 10%.

W 1960 roku UNESCO zorganizowało konkurs młodych talentów techniki. Karpiński został wybrany na przedstawiciela PANu. Konkurs udało się wygrać, a nagrodą było wybranie dowolnego kierunku studiów na dowolnej uczelni. Karpiński wybrał Harvard i Massachusetts Institute of Technology. Za granicą proponowano mu podjęcie pracy, jednak zdecydował się zostać w Polsce. W tym czasie wprowadził koncepcję Perceptronu. Tak o nim mówił sam pomysłodawca: „Perceptron to była właściwie sztuka dla sztuki. Chodziło mi o to, aby pokazać, że maszyna może rozpoznawać otoczenie i uczyć się (…) Był wyposażony w kamerę i system do analizy obrazu. Jeśli pokazało mu się na przykład trójkąt, był w stanie odnaleźć cechy charakterystyczne i zidentyfikować kształt, niezależnie od tego czy następny trójkąt jaki mu pokazano, był mniejszy, większy czy trochę zdeformowany”.
Jack Karpiński – osoba wyprzedzająca swoje czasy. Zupełnie nieznany

W wyniku nieporozumień z dyrektorem instytutu Karpiński przenosi się do Instytutu Fizyki Doświadczalnej Uniwersytetu Warszawskiego w roku 1965. Tam też stworzył pierwszą maszynę liczącą. Powstał KAR-65, który potrafił wykonać 100 tysięcy operacji na sekundę. Dla porównania komputery Odry pracowały kilka razy wolniej i były droższe. KAR-65 kosztował 65 mln zł a Odra 200 mln.

W tym czasie jeden Stefan Bratkowski, dziennikarz i popularyzator techniki, opowiadał: „W połowie lat 60. jeden z moich amerykańskich kolegów powiedział mi o Polaku, który należał do szóstki ludzi wyprzedzających cały świat. Ten Polak zwał się podobno Jack Karpiński. Niestety, nikt o nim niczego nie wiedział.”

W tym czasie Karpiński oraz jego wyniki pracy były bojkotowane. Mimo to, pracował dalej. „Wymyśliłem modularną maszynę [K-202], jednostkę centralną (…) wyposażoną w pamięć stałą i operacyjną, do której można doczepić 65 tysięcy modułów sterowania i wykonawczych. Coś kapitalnego na przykład dla przemysłu (…) Po paru tygodniach komisja stwierdziła, że projekt nie nadaje się do realizacji, bo technologii, jaką proponuję nie ma i być nie może. Ja by mogła być, Amerykanie na pewno by ją już wykorzystali.”

Karpiński dalej pracował, ale napotkał dużą trudność, ponieważ miał zakaz wyjazdu za granicę. Dopiero udało się załatwić możliwość wyjazdu u ministra spraw wewnętrznych Franciszka Szlachcica. Dopóki on był ministrem to Karpiński pracował spokojnie.

K-202 został zaprezentowany na pokazach w Londynie. Odniósł sukces, bo szybko pojawiła się propozycja produkcji. Konstruktor odmówił: „Jak głupi, zakichany patriota, powiedziałem dziękuję, włożyłem brytyjskie opinie do kieszeni i wróciłem do Polski (…). Koniec końców okazało się, że produkować można, ale ani MERA ani Komitet nie dadzą pieniędzy (…) Stefan [Bratkowski] zaproponował układ: brytyjskie pieniądze, sprzedaż i marketing – konstrukcja i produkcja w Polsce. To było dla wszystkich do przyjęcia.”
K-202 – komputer 30% lepszy od wszystkich dostępnych na rynku

W zakładzie produkcyjnym sekretarz Komitetu Warszawskiego PZPR Jerzy Łukasiewicz obsadził stanowisko dyrektora administracyjnego swoją kandydaturą. Następni urzędnicy komunistyczni robili podobnie. Partyjnymi została obsadzona cała administracja od dyrektorów począwszy na księgowej skończywszy. Na szczęście Karpiński dostał wolną rękę w doborze inżynierów. Tak opisywany był K-202 w prasie: „Prototyp K-202 nie tylko spełnił wymogi założeń, ale je znacznie przewyższył. Powstał minikomputer na elementach elektronicznych czwartej generacji, stanowiący w swojej klasie najbardziej uniwersalną maszynę świata. Liczy z szybkością miliona operacji na sekundę i w tym dorównują mu tylko amerykański minikomputer Super Nova i angielski Modular One. (…)” – Henryk Boruciński w „Perspektywy”. Raport Pracowni Prognoz Rozwoju Ośrodka Badawczo – Rozwojowego Informatyki: „Wiceprezydent Control Data Corporation (druga co do wielkości firma w świecie po IBM) powiedział, że K-202 wyprzedza to, co się przygotowuje na świecie, co najmniej o pół roku i że jest lepszy o 30% od wszystkiego, co można kupić obecnie. (…)Z chęcią kupiliby licencję.

Warto wspomnieć, że Karpińskiemu udało się wprowadzić wcześniej proponowane wymiary. Komputer miał rozmiary 48x21x56 cm czyli mniej więcej wielkość walizki. Jeden z Wydziału Przemysłu KC powiedział z niedowierzaniem: „Wy chcecie powiedzieć, że taka mała skrzynka mieści więcej niż te ogromne IBM-owskie komputery?”.
Pan jest durny – czyli problemy Karpińskiego z władzą

Karpiński nie potrafił utrzymywać dobrych stosunków w ówczesnym systemie. Do osób wizytujących zakład potrafił powiedzieć: „Panie, pan jest durny”, albo „Komputer będzie głupcoodporny”. Zbigniew Szwaj: „Ta jego arogancja wobec ówczesnej władzy. Często powtarzał, że przeżył okupację, więc komunę też przeżyje. I wcale się z tym nie krył. (…) Kiedyś wizytowała nas partyjna wierchuszka. Jednemu z partyjniaków wypalił wprost, że jego wiedza wystaryłaby co najwyżej do budowy nocników.”

W roku 1970 ZSRR wystąpił z pomysłem stworzenia jednolitego typu komputera dla całego Układu Warszawskiego. Został nazwany RIAD – Jednolity System Maszyn Matematycznych. Każdy kraj satelicki miał produkować jeden typ komputera. Polsce przypadł RIAD-30. W 1972 z wizytą przyjechał główny konstruktor RIADa Ławrionow. Gdy zobaczył K-202 powiedział, że niemożliwe to jest, bo ich maszyna zajmuje całą ścianę. Zaczął wypytywać czy potrzebuje klimatyzacji – nie potrzebował, czy jest odporny na wstrząsy – jest. Aż wreszcie Karpiński wylał szklankę wody na swój komputer. Nic się nie stało. Ławrionow na to „Ale to nie jest RIAD, prawda?”. Karpiński odpowiedział, że można go przerobić na RIAD, ale wtedy będzie miał zamiast miliona operacji na sekundę tylko 300 tysięcy, co jednak dalej jest szybsze niż radziecki system.

„Zaczęła się straszna nagonka na mnie i na K-202. Okropne mi robili świństwa. Starałem się o autonomię dla mojego Zakładu. Nic z tego nie wyszło, przenieśli mnie do Instytutu Maszyn Matematycznych. Musieli mnie zniszczyć, bo ośmieszałem i ELWRO, i IMM. ELWRO zatrudniało 6 tysięcy ludzi, IMM – 700. I nie potrafili zrobić żadnej przyzwoitej maszyny. (…) U mnie w 1973 pracowało raptem 200 osób.” Nie przeszkadzało to jednak w dalszym chwaleniu maszyny. Podkreślano, że jest modularna, ma elastyczne struktury, wieloprogramowość, a także niezawodność i wysoką wydajność. Ostatecznie Karpiński został zwolniony z pracy. Został wyprowadzony pod karabinami ze swojego zakładu.

„K-202 dosłownie skreślono i kazano zapomnieć. Kiedy pracowało już kilkadziesiąt sztuk K-202, niejaki towarzysz Warewka z Wydziału Przemysłu Komitetu Centralnego zapewniał mnie, że nie ma takiego komputera – Nie, nie ma takiego komputera – krzyczał Warewka – Mówię wam, towarzyszu Bratkowski, takiego komputera po prostu nie ma! Zapamiętajcie to sobie!”

Po wylaniu Karpińskiego szybko zgłosili się do niego komuniści. Towarzysz Wawrzyk zaproponował mu zajęcie się konteneryzacją. Po kilku godzinach namowy Karpiński zgodził się ze słowami, że będzie mógł wykorzystać swój komputer. Z pracy nic nie wyszło, a konstruktorowi polecono zapomnieć o sprzęcie komputerowym..

Po pewnym czasie dostał propozycję pracy jako konsultant w Stanach Zjednoczonych. Niestety nie dostał paszportu. Podobno na jego taczce Jaroszewicz napisał: „Nie wydawać paszportu. Powód: sabotażysta i dywersant gospodarczy”
Lepsze prawdziwe świnie

W roku 1978 Karpiński miał już wszystkiego dość. Wynajął chałupę pod Olsztynem w celu hodowania świń i kur. W celu dorobienia sobie do niewielkich zarobków wykładał raz w tygodniu na Politechnice. W 1980 roku do gospodarstwa trafili dziennikarze. Zapytali go, czemu zdecydował się w zapadłej wsi hodować świnie. Karpiński odpowiedział, że woli mieć do czynienia z prawdziwymi świniami.

Z Polskiej Kroniki Filmowej: „Zaiste, bogatym niezmiernie jesteśmy krajem, jeżeli możemy sobie pozwolić na takie marnotrawstwo talentów i wiedzy technicznej. Żadnego innego kraju nie stać na zatrudnienie wybitnego konstruktora elektronika przy hodowli kurcząt i prosiąt”

Rok później przeprowadzono konkurs na dyrektora MERu. Karpiński dostał 90% głosów. Niestety na objęcie stanowiska zgody nie wyraziło KC. Zaproponowano by został dyrektorem technicznym. Karpiński skomentował sprawę: „Odmówiłem. Co może zdziałać dyrektor techniczny przy dyrektorze naczelnym idiocie?”

Karpiński ostatecznie wyjechał do Szwajcarii gdzie pracował przy magnetofonach, następnie znalazł zatrudnienie w Logitech, gdzie zajmował się rozpoznawaniem obrazu, sterowaniem robotem za pomocą mowy. W roku 1989 zdecydował się wrócić do Polski. Opracował Pendreadera, urządzenie, które rozpoznaje tekst i przekazuje go do komputera. By uruchomić produkcję wziął kredyt i zastawił dom. Pierwsza transza pozwoliła na produkcję podstawowych elementów ale nie uruchomienie całego procesu. W tym czasie zakład został okradziony. Drugiej transzy już nie dostał i stracił dom. Później zajął się kasami fiskalnymi, lecz w końcu nic z tego nie wyszło. Następnie zajmował się rozpoznawaniem mowy, ale też bez większych sukcesów. Na samym końcu zajął się projektowaniem wiatraków. Do końca starał się robić rysunki, ale zabrakło już siły by nawet rysować. Jacek Karpiński zmarł we Wrocławiu 21 lutego 2010 roku.

Źródło: http://www.nieznanahistoria.pl/polski-bill-gates


Niezwykła historia, aż strach pomyśleć ile takich Blillów Gatesów mogło być w Polsce. 
Kolejny raz trzeba powiedzieć, że "komuna" to było samo zło (nie żyłem w tamtych czasach, to nie wiem), ale analizując to PRL zniszczył Polskę (nie wiem czy się podniesie, chodź zawsze w trudnym czasie się podnosiła).
Po pierwsze ustrój ten zniszczył mentalność Polaków. Przykład: Przystanek, to własność państwa,
nie moja więc mogę go niszczyć, bo państwo nie zapewniło mi dobrej opieki medycznej, a przecież ktoś musi zapłacić za zniszczenie przystanku. A kto zapłaci, a my, podatnicy. Sami siebie kopiemy po czołach. Sami sobie zabieramy pieniądze. Już nie piszę, że władza zła (bo jest zła), ale nie sądzę, że ktoś inny, jakaś inna partia diametralnie zmieni Polskę. Każdy tylko pod siebie i dla siebie.
Po drugie, ile takich talentów się zmarnowało, marnuje i marnować będą. Ile Polaków wyjechało zagranicę, chodź trzeba przyznać, że w czasach rozbiorów, też dużo wyjechało. Tak czasami sobie myślę, że tyle wyjechało zdolnych i mądrych, że chyba w Polsce już zostali sami głupi. Smutno mi w to wierzyć, ale taka jest prawda. 
Po trzecie, państwo bardzo dużo zyskało by na tym, gdyby taki Karpiński zaczął w 100% pracować bez przeszkód. Przecież podatki, reklama kraju, turyści, napływ kapitału, ogólne zadowolenie, dało by bogactwo państwu. Z pewnością Polska nie była by krajem rozwijającym się, lecz rozwiniętym na równo z Niemcami, Francją. 

Najgorsze jest to, że cały czas sprzedajemy się za grosze, albo co gorsze za wódkę (kiedyś dużo częściej np. za litr trunku sprzedawali chłopów, którzy ukrywali się w lasach podczas wojny)
Powtórzę się, ale najgorsze jest to, że POLACY sprzedali Polskę. Prawdziwi patrioci, umarli w walce i zostali tylko spiskowcy. Ale widać to jest nasza rzeczywistość. Przykład Konfederacja targowicka.
Dużo można by było wymieniać przyczyn, że takie państwa, a nie innego, ale...

A najgorsze jest to, że nie da się cofnąć czasu.

1 komentarz:

  1. Panie Patryku, dziękuję za przypomnienie inż Karpińskiego. Mimo upływu lat, temat K-202 i Karpińskiego jest w mediach w dalszym ciągu TABU. Być może chodzi o nazwiska jego głównych przeciwników czyli tych "nieprawdziwych świń". Nazwisko jednego z głównych, powiedzmy łagodnie "oponentów", figuruje we współczesnym PAN - syn. Inna sprawa, to moda na totalne zaprzeczanie jakimkolwiek osiągnięciom Tamtych Czasów.

    OdpowiedzUsuń